poniedziałek, 24 marca 2014

Marzenia są po to aby je spełniać


"Kto nie ma odwagi do marzeń, nie będzie miał siły do walki!"

Zastanawiałam się co dzisiaj opisać Wam w poście. Nie chce by to co piszę, było błahe i informowało co danego dnia robiłam, co jadłam i ile się namarudziłam. Szczerze? Nawet mi,  takich wypocin by się nie chciało czytać.

Postawiłam dziś na: MARZENIE!

Co to takiego jest naprawdę słowo MARZENIE? Czy My umiemy to zdefiniować?
Albo inaczej- czy jesteśmy na tyle określeni że, potrafimy bez zastanowienia powiedzieć- co jest Naszym marzeniem?

Pisząc te dwa zdania, zatrzymałam się na 10 minut i pomyślałam: Boże nawet ja nie wiem co bym chciała od życia. Jest tego tak dużo, że nie potrafiłabym wyszczególnić tego jednego najważniejszego.

Zawsze chciałam mieć kolczyk- to go zrobiłam. Pragnęłam zobaczyć Anglię- zobaczyłam. Myślałam nad ścięciem włosów i wystylizowanie na Pink- zrobiłam to.

Każdy wyznacza w swoim życiu cele, które prędzej przy później je zrobi. Walczymy ze strachem, fobiami i tym 'Co Mama powie?'.

Pamiętam jak marzyłam o tym aby, poczuć się jak w filmie i uciec z domu. Myslicie że to robiłam? No pewnie że tak. Pojechałam do miasta, wyłączyłam telefon. Wróciłam ostatnim busem, a następnie włóczyłam się po Jabłonce tak długo aż mi się zimno zrobiło. Wróciłam do domu i wiecie co? Dostałam takie lanie że, nigdy tego wyskoku po raz drugi nie powtórzyłam :) Tyle było z mojej frajdy!

Albo jak marzyłam o kolczyku w wardze. Pojechałam nieletnia do znajomego piercera, zrobił mi kolczyk. Dumnie prezentowałam go przez godzinę, do póki mi nie spuchł jak po użądleniu osy! Wróciłam do domu, od razu migiem przed Mama uciekłam do pokoju. Na drugi dzień dalej się kryłam, i gdy rozmawiałam z rodziną to tylko byłam odwrócona prawym profilem (tak Julia głąb...) No ale w końcu zapomniałam się, i gdy moja moja kochana rodzicielka zorientowała się- skomentowała: Zobaczymy co Ojciec powie...  Na szczęście rodziców mam bardzo wyrozumiałych jeżeli chodzi o mój wizerunek (I CHWAŁA IM ZA TO) co Oni przeszli ze mną, to nie jeden rodzic wyrywałby sobie włosy z nerwów :)

Kończąc moje żenujące anegdoty i wracając do tematu.
Pewnie nie raz leżeliście brzuszkiem do góry, i rozmyślaliście nad swoją przyszłością. Co byście chcieli, co tak naprawdę życie Wam podaruję?

Gdy wyszłam z gimnazjum - mojego bardzo ciężkiego etapu życiowego, oraz po tym jak przeżyłam poważny wypadek samochodowy (wcześniejsze posty). Byłam najbardziej zagubionym człowiekiem. Nie wiedziałam kompletnie co z sobą zrobić. Nie myślałam o przyszłości, byłam rozbita na tysiąc kawałków. Dopiero po zmianie szkoły średniej moje życie odrodziło się jak feniks z popiołu.

Zaczęłam widzieć barwy oraz uśmiechy ludzi których wcześniej nie dostrzegałam. Pomyślałam- Julia weź się w garść! Pokaż światu na ile Cię stać! Zaryzykowałam... jako 18latka podjęłam się pracy u mojej przyjaciółki. Jestem asystentką projektantki mody. W ciągu roku, normalnie uczęszczałam do szkoły- uczyłam się po nocach nawet do 3 nad ranem aby nadrabiać zaległości które traciłam na wyjazdach. Jakich? Z pracy. Jeździłam na targi mody, pokazy, festiwale. Dużo pracy wkładałam w to. Obserwowałam, uczyłam się. Starałam się na wszelaki sposób zarabiać pieniadzę, gdyż wyjazdy musiałam sobie opłacać- a nie były to tanie "wycieczki". Jako uczennica, nie wiele mogłam zdziałać. Więc mocno oszczędzałam. Potrafiłam przez kilka miesięcy nic nie kupować, dorabiałam to tu to tam... Dzięki tym wyjazdom na których się szkoliłam poczułam zastrzyk energii, i zrozumiałam że to jest właśnie MOJE MARZENIE!

Marzeniem było aby siebie uszczęśliwiać! Aby robić to co się kocha! 

Nigdy nie spodziwałam się, że dawanie tyle od siebie może sprawiać tak ogromną radość! Po pokazach potrafiłam przychodzić totalnie nie przytomna. Wlekłam się po schodach hotelu, z ledwo otwartymi oczami. A gdy kładłam się do łóżka, zasypiałam z uśmiechem. Jestem bardzo dumna z siebie- i to nie jest powiew egoizmu. Jestem dumna z siebie dlatego że przezwyciężyłam swoje słabości. Zawsze było: potem, zaraz. Aż w końcu tupnęłam nogą i zdecydowałam sie zmobilizować do pracy.

Przez okrągły rok szkoliłam się, kształciłam jak wszystko jest robione 'od kuchni'. Jeździłam na wcześniej wspomniane Targi do Poznania. Następnie Katowice i znany Nam 'Modny Śląsk'. Bardzo ciężko pracowałam przy autorskim projekcie mojej szefowej - pierwszy pokaz na wodzie 'Polki Folki IV' kilka miesięcy roboty bardzo się opłaciła. Latem zawitałyśmy nad polskie morzem, gdzie wraz z ekipą Folk Design miałam okazję współpracować z zespołem Enej na Sopot Top Trendy, później Gala Miss Polski i tak dalej i tak dalej...

Rok miałam niesamowicie pracowity. Uczyłam się u najlepszych, aż sama zadecydowałam że na własną rękę chcę również działać. Rzuciłam się na głęboką wodę, ale powiedziałam sobie: Do odważnych świat należy!!! Moim zamiłowaniem jest moda i stylizowanie- w tym kierunku podążyłam.

Ciężką pracą i upartym charakterem udało mi się nawiązać współpracę w uczestnikami The Voice Of Poland, zwycięzcami Must Be The Music, sportowcami, artystami, muzykami. Wiele moich stylizacji można było zobaczyć w telewizji. Pracuję z wspaniałymi markami odzieżowymi. Ktoś powie- Phi wielkie mi coś. Być może dla kogoś to jest totalnie bez znaczenia błahostka, natomiast dla mnie to jest ogromny sukces. Sukces który sama sobie na niego zapracowałam. Nikt mi nic nie wyłożył na tacę.

I mogę to tylko powiedzieć - MARZENIA SIĘ SPEŁNIAJĄ!

Ten post nie jest o chwaleniu się moimi nie dużymi sukcesami. Ale udowodnienie Wam, że nawet mały człowiek ze wsi potrafi coś osiągnąć. Należy tylko mocno stąpać po ziemi i brnąć pod prąd. Jak ludzie mówią: odpuść i tak nie ma sensu- odpowiadaj: NIE? NO TO PATRZ !! Każdy ma prawo do marzeń, a przede wszystkim do ich spełniania! Róbmy to co kochamy, co Nam sprawia radość. Pokazujmy światu swoje talenty, a z pewnością prędzej czy później ktoś to zauważy, doceni i weźmie pod swoje skrzydła.

Pytacie się mnie często czy mam teraz łatwiej. Nie będę Was okłamywać... jest o wiele trudniej. Ludzie plują mi w twarz i rzucają kłody pod nogi. Starają się uprzykrzyć mi życie na wszystkie sposoby. Nie ukrywam, na początku było bardzo ciężko to przyjąć. Lecz z każdym dniem, te wyzwiska mnie budowały. Łapałam coraz większą motywację, aby udowodnić może nie innym, ale przede wszystkim sobie ŻE DAM RADĘ! Na maila dostaje cudowne wiadomości od moich czytelników które sprawiają że rosnę w siły. I robię to również dla Was !!!!


Chcę podziękować moim rodzicom za to jaką mnie wychowali. Wiem, że jestem bardzo trudnym dzieckiem. Sprzeciwiam się i czasem udaję mądrzejszą. Ale to właśnie Wy daliście mi największe wsparcie. Przeszliście ze mną ciężkie 20 lat, i mam nadzieję że kiedyś uda mi się to Wam wynagrodzić! Dziękuję mojemu rodzeństwu: Sławkowi który sadzi mi kopniaki abym pilnie się uczyła, i nie zaniedbała szkołę. Anii która pokazała mi piękno świata w odnajdywaniu w sobie pasji. Która jako pierwsza okrzyknęła się moją największą fanką i wiem że nadal mocno mnie wpiera w tym co robię. Oraz Dziękuję moim przyjaciołom. Za cierpliwość, za to że umiecie wysłuchać moich paplanin. Za to że nastawiacie mi rękaw abym otarła łzy. I za to że mocno mnie dopingujecie w tym co robię! Oraz Dziękuję moim Maluszkom - czytelnikom. Którzy za każdym razem są przy mnie, na dobre i złe. Wspierają mocno i nie dają się mi poddać! KOCHAM WAS!



Na końcu chciałabym Pozdrowić mojego Drogiego kolegę Kospera. Który tak jak ja, ciężko walczył o swoje marzenia i w tej chwili jest bardzo cenionym vlogerem. Ślę mocne całusy dla Ciebie!!


środa, 12 marca 2014

Boże, uratuj Nas!

"Życie jest wspaniałe jak diament, ale kruche jak szło okienne"


Pod koniec sierpnia jak co roku, pojechałam do Nysy na festiwal hip hopowy. 8mio godzinną drogę zniosłam nie marudząc- choć warunki mogłyby być jednak bardziej komfortowe. Na miejscu już czekała na mnie moja kuzynka. Szybki prysznic i wio na 'festyn'- jak to mówiliśmy :). Na koncert odwoził Nas Nasz kolega, mieliśmy jakieś 20 km drogi przed sobą. Lecz nie spodziewaliśmy się, że po 10 minutach odbędzie się tragedia która na zawsze utkwi w Naszej głowie.

Jadąc autem, na zakręcie wpadliśmy w poślizg - szczerze powiedziawszy, w tamtej chwili sądziłam że gdzieś skręcamy (ale po co w szczere pola?). Zorientowałam się że coś jest nie tak dopiero gdy w czasie obrotu auta, po mojej prawej stronie zobaczyłam drzewo, a z ust kierowcy wydobył się paniczny krzyk. Jedynie co zdążyłam zrobić, mocno zaciągnęłam pasy, złapałam się za głowę i skuliłam jak najbardziej było to możliwe. W drzewo uderzyliśmy z przeogromną siłą, od razu poczułam kujący ból uderzania ciałem w każdą stronę. W powietrzu latały strzępy płyt, kawałki rozwalonych głośników, po prostu wszystko co zostało zmiażdżone przez drzewo. Obróciło Nas i kolejny raz ( na szczęście ostatni) z ogromną mocą i hukiem wyrzuciło auto do rowu. Mówi się- że w czasie wypadków wszystko się dzieje jak w spowolnionym filmie i masz czas na przemyślenia. POTWIERDZAM TO! W momencie gdy auto leciało na drzewo, zamknęłam oczy i błagałam Boga aby Nam się nic nie stało. Pomyślałam o rodzicach i rodzeństwie, tylko ich miałam w głowie. Przeleciała mi myśl, ta najgorsza myśl. Że gdyby ten wypadek miał zakończyć się czarnym scenariuszem, moja rodzina, przyjaciele, znajomi oni nie pogodziliby się z tym. Czasem jestem upierdliwa, i naprawdę bardzo złośliwa dla moich bliskich, ale wiem że mnie kochają i poświęciliby wszystko aby nic mi się w życiu złego nie przydarzyło. Zaczełam w sercu przepraszać Mamę, Tatę, Brata i Siostrę za rzeczy które przeze mnie sprawiły im przykrość. - NAPRAWDĘ, DOKŁADNIE O TYM MYŚLAŁAM SIEDZĄC W AUCIE. Zaczełam krzyczeć... BUUUM!!!! I cisza...

Otworzyłam oczy, poczułam ogromny ból. Moje powieki były tak ciężkie, że nie mogłam złapać wyraźnych kolorów. Starałam się ruszyć, ale czułam drobne ukłucia- no tak moje całe ciało było pokryte drobinkami szkła. Siedziałam chwile nieruchomo i oczami wodziłam po całkowicie zmasakrowanym wnętrzu auta. Moje ubrania były we krwi, a z nosa nadal kapały kropelki. Rozglądam się w okół, wszyscy nieprzytomni... Zaczełam ciężko mówić: Chłopaki żyjecie? Nikt nie odpowiadał... Powtórzyłam się kilka razy, ale nikt nie reagował. Rozpłakałam się, i siedząc szeptałam do siebie: Boże nie chcę umierać... Byłam w takim szoku że sądziłam że zaraz ja odlecę. Nagle ktoś mną zaczą potrząsać: Julka! Halo żyjesz? Otworzyłam oczy i nagle wszystko wróciło. Popatrzyłam, a to był mój kolega Mateusz który obok mnie siedział: Uuuu stary kiepsko wyglądasz - tak, nic innego mądrzejszego nie mogłam powiedzieć... Brawo Julia...

Chłopaki zaczęli się powoli wybudzać (DZIĘKI CI BOŻE!) i ogólnie sprawdzaliśmy nawzajem swój stan zdrowia. Po czym... GDZIE JEST PAULINA(moja kuzynka)?! W aucie jechało Nas 5 osób, a byliśmy w 4. Zaczęliśmy kręcić się na boki, rozglądając się za nią. Odwróćiłam się i z tyłu dostrzegłam rozbitą szybę. Cała zbladłam...

Mogę z czystym sumieniem powiedzieć że to była najgorsza chwila w moim życiu. Ta niepewność czy, Twoja najukochańsza kuzynka, z która spędziłaś 18 lat, ta sama z którą kąpałaś się w jednej wannie, piłaś po kryjomu pierwszy alkohol, z którą przeżywałaś pierwszego chłopaka, czy po prostu Ona żyje... Oczy wypełniły mi się łzami, zęby zgrzytały a ze mnie wydobywał się wrzask, i histerycznie szarpałam za pas aby go jak najszybciej odpiąć. Gdy otworzyłam drzwi, wychyliłam się, na środku drogi ujrzałam nieprzytomną Paulinę, powykręcaną, całą z błota pomieszaną z krwią. Wychodząc uklękłam i nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Łzy same się lały, a moja szczęka dygotała z przerażenia. Czułam najgorsze emocje, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić.

AUAAAAAAA! - usłyszałam wrzask. Ale zaraz? To kobiecy głos. Uniosłam głowę, otarłam lustro łez z moich oczu i ujrzałam kręcące się na boki ciało Pauliny. To 'AŁA' było największą ulgą jaką kiedykolwiek doznałam. Podbiegłam ku niej, gdzie juz chłopaki układali ciało do bezpiecznej pozycji.

Kierowca zadzwonił na pogotowie i policję, chciałam również powiadomić Mamę Pauliny. Kuśtykając błądziłam wzrokiem wokół auta poszukując mojego telefonu, jednak na marne. Z drogi zaczęłam zbierać części rozbitej komórki mojej kuzynki. Gdy udało mi się go złożyć w całość, włączyłam wybrałam nr i dzwonię... Boże co ja mam jej powiedzieć? Była to najgorsza rozmowa w życiu jaką musiałam przeprowadzić.

Korek zrobił się kilkunastokilometrowy, życzliwi ludzie przychodzili do Nas z kocami, przejezdni turyści, albo mieszkańcy (już sama nie wiem) częstowali gorącą herbatą. A My czekaliśmy na pomoc. Paulina nadal leżała na drodze owinięta foliami, miała złamaną rękę, a co z resztą z jej ciała się podziało nie wiedzieliśmy, więc woleliśmy nie ruszać.

Po jakimś czasie odczekiwania nareszcie przyjechała pierwsza karetka która zabrała wszystkich oprócz mnie. Nie wiem czemu tak to się stało... Ze mna pozostał jeden z ratowników, w tym czasie pojawiła się Ciocia z Wujkiem i przerażeni dopytywali się o Paulinę. Również ujrzałam znajomych, widząc auto złapali się za głowę i zapytali: Wszyscy przeżyli?

Przyjechała druga karetka, zapakowali mnie w kokon i załadowali do samochodu. Jadąc nie opuszczał mnie humor, byłam szczęśliwa że przeżyliśmy. Rozmawiałam z ratownikiem, chwaliłam go że bardzo jest przystojny, dopytywałam się czy ma dziewczynę (Boże Julis po co Ty zadawałaś te pytania?!). Niestety nie było do końca tak kolorowo ze mną, jak mogło się wydawać. Zaczęłam tracić przytomność, nie mogłam utrzymać się na nogach, wymiotywałam. Zawiezli mnie na odział gdzie już słyszałam z korytarza wrzeszczącą z bólu Paulinę.

Rodzice chłopaków stanęli nade mną, i troskliwie dopytywali się o mój stan zdrowia. Rozmawiali ze mną, trzymali za rękę. Było to potrzebne, gdyż moi rodzice byli oddaleni ode mnie o 300 km, jeszcze zyjący w nieświadomości tego co się wydarzyło. Wielokrotnie Ciocia się pytała czy ma zadzwonić, jednak odpowiadałam: - Jutro Ciociu...  Wiedziałam że gdy dowiedzą się o tym w nocy, to będą w stanie przyjechać od razu. Wolałam jednak ich powiadomić na spokojnie, aby bezpiecznie zza dnia dotarli.

Po wielu badaniach i kilku godzin spędzonych w szpitalu, wypisano Nas, cali potłuczeni skierowaliśmy się do auta. Paulina miała operację więc pozostała w szpitalu. Jadąc na wózku inwalidzkim poprosiłam Wujka aby podjechał do jednego z panów ratowników którzy mnie odbierali z wypadku. Wstanełam przytuliłam się i podziękowałam

Zostaliśmy odwiezieni do domu Pauliny. Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Analizowaliśmy cały wypadek. Pamiętam jak dziś, siedziałam wyskurczona, cała się telepałam na myśl o tym co się wydarzyło.
Poszłam spać...

Nad ranem na skype zadzwoniła moja przyjaciółka Ilona, juz o wszystkim wiedziała. Wzruszona mocno, rozmawiała ze mną i pocieszała. Na nią zawsze można liczyć. Nigdy nie zostawia mnie samej. Za to ją bardzo mocno kocham.

Po rozmowie, pojechałam do szpitala. Siedziałam tam kilka godzin wraz z Pauliną. Dużo rozmawiałyśmy, lecz ona sama tego wypadku nie pamięta. W pewnej chwili ujrzałam w drzwiach moich rodziców, mocno wzruszonych... Mama od razu rzuciła mi się na szyje z płaczem. Była roztrzęsiona ale szczęśliwa, Tata również. Nie mogli mnie puścić z objęć. Córcia jak dobrze że żyjesz- usłyszałam.

To była jedna w piękniejszych chwil. I ogromna lekcja. Nie tylko dla mnie, ale w tej chwili dla każdego czytającego ten post. Zdrowie, a przede wszystkim życie to jest najcenniejsze co mamy. Dbajmy o siebie, i prowadźmy bezpieczny tryb. Bo jak widać, nie wiadomo co może się wydarzyć. Odrzućmy egoistyczne podejście 'nie chce mi się już żyć' - ponieważ Twoje życie to tak naprawdę nie jest tylko Twoje. To jest i Mamy i Taty i rodziny, przyjaciół- chodzi mi o to że czasem nie dostrzegamy tego jak bardzo ważnymi osobami jesteśmy dla kogoś. Tak bardzo ważnymi, że byliby skłonni bez zastanowienia oddać swoje życie dla Nas. Doceńmy to co mamy, bo nie wiadomo kiedy zostanie Nam to odebrane. Mówmy rodzicom jak bardzo ich kochamy, są to osoby które BEZ WZGLĘDU na wszystko będą uważać Nas za najważniejszych w ich życiu. Ja po tym wszystkim, poczułam na własnej skórze wartość życia, i wiem że nigdy, ale to przenigdy nie pomyślę o śmierci. Gdyż nie bałam się tak, jak w momencie gdy myślałam ze utracę to co najcenniejsze... ŻYCIE.

Zastanawiacie się co było dalej, po powrocie do mojego rodzinnego miasta/wsi? Nic. Ponieważ nikomu nie mówiłam o tym wypadku, dopóki ktoś się nie zapytał. Tak naprawdę niewiele osób wie że coś takiego miało zdarzenie.
____________________________

Ogromne podziękowania dla I i dla Ł. Za to że byli przy mnie i troszczyli. Ocierali łzy...

Może ktoś uznać 'A nic im sie nie stało, a tyle zachodu robią' to prawda- całe szczęście nic Nam się poważnego nie stało. Pomimo że nawet ratownicy byli w szoku że, cali wyszliśmy. Ale chce pokazać, jak przykre zdarzenie potrafi odbić się na człowieku, aby od razu inaczej myślał. Byliśmy w objęciach śmierci, i to była największa lekcja jaką do tej pory przeżyliśmy. Oczywiście nie życze nikomu aby coś podobnego przechodził, ale jednak aby zastanowił się nad tym i w końcu się opamiętał że życie jest piękne, a ludzie dobrzy- tylko My tak rzadko to dostrzegamy...

Ludzkie życie jest kruche, więc..


sobota, 8 marca 2014

Dawanie jest fajne!

Opowiem Wam historię małego Mateuszka - ogromnego fana skoków narciarskich.

Gdy Mateusz dowiedział się że, zorganizowaliśmy bilety na Puchar Świata w Skokach Narciarskich w Zakopanem, nie mógł się posiąść z radości! Już nad ranem cały wymalowany w biało czerwone barwy, przybiegł do mnie odebrać szaliki, flagi, trąbki aby wyglądać jak kibic z prawdziwego zdarzenia.
Mateuszek marzył o tym by zobaczyć na własne oczy zawodników, oraz jak to każdy- zebrać autografy!

Niestety pech chciał, że przebywał w takim sektorze że nie udało mu się zebrać ani jednego podpisu, ale pomimo tego był szczęśliwy że mógł pojechać na konkurs. Bardzo było mi żal Mateuszka, więc postanowiłam że troszkę mu pomogę w spełnieniu marzenia.

Znam się osobiście z polskimi skoczkami, więc nie było trudno o zdobycie autografów. Na początek udało mi się zorganizować kartkę z podpisem Kamila Stocha, przekazałam ją wujkowi Mateusza. Z tego co mi opowiadał, chłopczyk bardzo się cieszył, a jego uśmiech wynagrodził mi wszystko :)

Następnie, przed Olimpiadą w Sochi pojechałam do mojego przyjaciela Maćka (który również jest skoczkiem), aby się z Nim pożegnać i życzyć mu szczęścia. W czasie spotkania, poprosiłam o kartkę ze specjalną dedykacją 'DLA MATEUSZA', akurat w domu również przebywał Kuba- brat Maćka, więc i jego poprosiłam aby podarował mi zdjęcie z podpisem. Maciek zaciekawiony- dla kogo te kartki? W rezultacie opowiedziałam mu krótką historię Mateuszka i jego marzenia w zbieraniu podpisów skoczków. Bez zastanowienia zaproponował- to może plastron jakiś dorzucimy? Oniemiałam, a mój uśmiech rozszerzył się do granic możliwości. Pomyślałam- Mateusz padnie z wrażenia! Od razu się zgodziłam, i w stercie innych koszulek z numerkami wybraliśmy taki który z pewnością ucieszy Mateuszka :)

Powróciwszy do Jabłonki, zadzwoniłam do Wujka Mateusza z informacją, aby jak najszybciej zjawili się w domu. Gdy dostałam zwrotną wiadomość że czekają na mnie, ładnie spakowałam prezenty i powędrowałam do sąsiedniego domu.

Gdy przyszłam, Mateusz już w kuchni czekał na mnie, i nie bardzo wiedział o co chodzi. Podarowałam mu paczkę w której znajdowały się prezenty od skoczków. Troszkę zmieszany, powoli zaczął wyjmować przedmioty z opakowania. Zdezorientowany, rozłożył plastron- a jego oczy w sekundzie się oszkliły. NIE WIERZE... - szeptał do siebie. Oglądał z każdej strony koszulkę, a jego wzrok był zahipnotyzowany. Mateusz jest bardzo skromnym chłopczykiem, ale widać było że w środku aż go rozsadza z radości. Wszyscy przyglądaliśmy się jemu z ogromną uwagą, i pod nosem uśmiechaliśmy się na jego reakcje. Następnie wyjął autografy z dedykacjami, a oczy kolejny raz napełniły się łzami. Jego ręce trzęsły się, i nie potrafił wydobyć z siebie żadnego słowa. Siedział i szeptał sam do siebie: Nie wierzę, ja dzisiaj nie zasnę, koledzy mi nie uwierzą... Trwało to jakąś godzinę, siedział i przyglądał się ze spokojem rzeczom które dostał. Ubrał plastron i uśmiechał się sam do siebie.

Wujek Mateusza poinformował mnie że na każde zawody ubiera plastron, i przed telewizorem mocno kibicuje Naszym :)

Był to jeden z fajniejszych widoków w moim życiu. Bardzo się cieszyłam że mogłam choć troszkę spełnić jego marzenie. Jak mam taką możliwość, to staram się pomóc jak tylko mogę :) I tego również Wam życzę. Bo dawanie coś od siebie, jest dużo fajniejsze niż dostawanie! :)




piątek, 7 marca 2014

Sto razy przegrać, aby raz wygrać cz1.

CZĘŚĆ 1
'Czasem musisz upaść bardzo nisko, by powstać i osiągnąć wszystko!'

Ten wpis będzie bardzo szczery, sądzę aż za bardzo. Ludzie często pytają mnie: jak Ty to zrobiłaś że się wybiłaś, tyle osiągnęłaś, a masz dopiero 20 lat?! Nie będę ukrywać, że bardzo zawstydzają mnie tego rodzaju pytania, ponieważ nachodzi mnie wtedy myśl: ale cóż ja takiego osiągnęłam? Nie jestem jakąś gwiazdą z czerwonego dywanu, ani 'fejmem' fejsbóka, jutuba czy też innego portalu, dla których jesteśmy osobami rozpoznawalnymi. Więc o co chodzi?
Dostaję masę (ale to naprawdę masę, masę) maili z treścią bardzo zaskakującą mnie: dużo miłości, wsparcia oraz słowa: jesteś moim idolem, jesteś autorytetem, osobą do naśladowania. I wtedy kolejny raz się zastanawiałam: czym ja sobie zasłużyłam aby zostać obdarowana taką dawką wspaniałych słów? 

Pragnęliście abym opisała drogę mojego życia- można powiedzieć 'malutkiego sukcesu' który zdołałam osiągnąć. 

Kto mnie zna, to dokładnie wie jaką byłam osobą. I ciężko było mi wyjść z tej opinii złej dziewczynki. 

Zacznę od tego że gimnazjum byłam chłopczycą, biegałam w dresach, biłam się. Trzymałam z ludźmi którzy tak naprawdę nie powinni być w tym czasie moimi znajomymi. Popalałam papierosy aby pokazać 'jakaż to ja jestem fajna i dorosła' - tak miałam wtedy 14/15 lat... Byłam arogancka, nie posiadałam szacunku dla nauczycieli i starszych osób. Pyskowałam cały czas i uważałam siebie za najmądrzejszą... aż do momentu kiedy zostałam sama. 

Ludzie odeszli ode mnie, nie potrafili utrzymywać kontaktu z TAKĄ osobą - zresztą się nie dziwie, kto by chciał? Byłam totalnie osamotniona, nikt nie chciał ze mną rozmawiać, siedzieć w ławce, być w parze na wycieczkach. Nie miałam do kogo zadzwonić, pogadać ani wyjść i spędzić czas. Bardzo zamknęłam się w sobie, popadałam można powiedzieć w nastoletnią depresję. Chodziłam do psychologa- bo tylko z tą osobą mogłam rozmawiać, żalić się. Uciekałam z domu, bo moje emocje były tak rozchwiane że nikt nie potrafił dogadać się ze mną, A normalna rozmowa z rodzicami, kończyła się kłótnią. Oni chcieli dobrze dla mnie, ja ich nie chciałam słuchać. Nie będę ukrywać że również i z moimi rodzicami chodziłam do Pani Psycholog. To był jedyny ratunek dla mnie, byłam chodzącą porażką. Czułam się na skraju przepaści. I tak naprawdę gdyby nie wsparcie mojego rodzeństwa podejrzewam że popełniłabym jakieś głupstwo. I chwała im wielkie za to. 

W tym samym okresie można powiedzieć mojego DNA, moja roczna siostrzenica Asia zapadła na bardzo ciężką chorobę, nawet nie wiedzieliśmy czy maluszek przetrwa i wygra walkę- pamiętam to jak dziś. Boże Narodzenie, czytam Pismo Święte przed wieczerzą. Trzęsą mi się ręce, łkam łzy wypowiadając święte słowa. To był dzień który zmienił nie tylko mnie, ale całą moją rodzinę. Pomyślałam sobie - Julka kurwa masz wszystko co potrzebne do szczęscia- rodzinę, jedzenie, ciepły dom. A Ty robisz z siebie największą poszkodowaną ofiarę nie wiadomo czego. Tego dnia tak naprawdę zrozumiałam co jest najważniejsze w życiu- zdrowie i rodzina. Pamiętam, poszłam na pasterkę (pierwszy raz w życiu) nikt mnie nie zmuszał abym się wybrała, po prostu chciałam. Usiadłam w ławce i w myślach błagałam Boga aby nie opuścił Nas, abym nie straciła wiarę w lepsze jutro, aby cały czas czuwał przy Asi i szepetał jej do uszka: BĄDZ SILNA! Przede mną usiadło małżeństwo z niepełnosprawnym synkiem, popatrzyłam się na niego i po prostu wewnętrznie mnie rozsadziło. Zaczełam płakać, oczyszczać swój cały organizm... dałam upust emocjom. Wyszłam ostatnia z kościoła, jak już nikogo nie było. Siedziałam i się modliłam. Przepraszałam Boga za wszystkie wyrządzone krzywdy i prosiłam o wybaczenie. 

W szkole nie dawałam się poznać że coś się wydarzyło. Tylko zachowywałam się inaczej. Siedziałam w ławce, nie odzywałam się, a jak już coś to grzecznie odpowiadałam. Gdy szłam korytarzem i naśmiewano się ze mnie, ja z wbitym wzrokiem w ziemię przechodziłam milcząc. Dopiero mój wychowawca Ś.P Pan Marek wziął mnie na rozmowę, jako pierwszy zareagował na moje zachowanie. A że był nauczycielem wychowania fizycznego, to zaprowadził mnie do kantorku gdzie były przechowywane wszystkie potrzebne rzeczy na WF. I poprosił abym my wyjaśniła swoje zachowanie. Był bardzo wyrozumiałym człowiekiem, opowiedziałam mu wszystko łkając łzami. On tylko popatrzył na mnie, przytulił i powiedział abym się nie czuła sama.
Pisząc to łzy mi spływają po polikach, bo pamiętam jakby to było wczoraj. Pomimo że nadal byłam osamotniona Pan Marek nie pozwalał na to abym kolejny raz się załamała. Duzo ze mną rozmawiał, i wiele mu zawdzięczam, m.in to że jako pierwszy wbił mi do głowy: NIE PODDAWAJ SIĘ! 

Zakończenie gimnazjum, zmiana szkoły... odetchnęłam. 
Pomyślałam sobie, nowa czysta karta życia. Inna Julia, niech będzie tą lepszą wersją! 
I tak było, zmieniłam się. Chodziłam uśmiechnięta, nawiązałam nowe znajomości, które do dziś bardzo miło wspominam i nadal utrzymuję kontakt. Oczywiście spotykałam się z komentarzami: 'To ta Julka...' ale ja to ignorowałam lub uśmiechałam się. Nie chciałam wracać do starej skóry. Nie było to warte niczego. 

Życie nauczyło mnie najważniejszego- szanuj bliźniego jak siebie samego. Nie warto być osobą arogancką tylko dlatego aby zaimponować swoją wyższość nad kimś. To prędzej czy później się odbije w tą gorszą stronę. Dbajmy o siebie, o swoje zdrowie- bo to jest najważniejszy dar w Naszym życiu. Pomagajmy innym, którym nie powodzi się. Bądźmy sobą, kochajmy rodzinę. Cieszmy się z tego co Nam los przyniósł- bo zawsze może być gorzej. Nie oceniajmy kogoś po tym jak wygląda, lub z jakiej rodziny pochodzi- bo to nie jest jego wizytówka. Starajmy się spełniać swoje marzenia- do odważnych świat należy. Gdy nie zaryzykujemy to nie poczujemy smak zwycięstwa lub porażki. 

Jak to mawia mój kolega- należy sto razy razy przegrać, by raz wygrać! :)