piątek, 14 lutego 2014

Dzięki Bogu znów śnieg!

SPADŁ ŚNIEG! Jakże była moja ogromna radość gdy, ujrzałam biały puch otulający wszystko dookoła. Od razu telefon do przyjaciółki "Basia jutro decha!". Kolejny dzień powitał Nas przepięknym słoneczkiem i przejrzystym widokiem na panoramę Tatr. Szybko wskoczyłyśmy w kombinezony, załadowałyśmy się do auta i wyruszyłyśmy w kierunku stoku- ale jakiego? No właśnie, albo Witów, albo Biała Tatrzańska. W ostateczności wybrałyśmy do drugie. Droga minęła nam szybko, a gdy zajechałyśmy na parking ręce nam opadły. Nie spodziewałyśmy się że aż tyle ludzi zjawi się już o takiej porze. 'BAŚKA RYJ SIĘ NA PRZÓD!'- krzyczę, byłam pewna że znajdziemy miejsce przy samej stacji. I nie myliłam się. szybko wypakowałyśmy się, kupiłyśmy karnety i zapięłyśmy dechy iiiiiiiii... STOIMY W KOLEJCE... Mogłam zacząć medytować, od postępu przesuwania się ludzi do bramek. No ale gdy już Nam się udało wyjechać, zdecydowałyśmy się jeździć po trasie nr II, czyli przyboczna najlepiej wyratrakowana trasa, gdzie można było złapać prędkość o jakiej się marzy. Szybko zgłodniałyśmy (jak to My) i zjechałyśmy do knajpki która była umieszczona tuż koło Naszej małej stacji, zamówiłyśmy po mega kalorycznym hamburgerze, i na dworze przy znośnej temperaturze zajadałyśmy się jedzeniem. Po pewnym czasie, zaczepiło Nas dwóch bardzo przystojnych Panów, ale gdy usłyszałam że posługują się językiem angielskim, władowałam całą bułkę do buzi i popatrzyłam się z ulitowaniem na Basie, mający znaczyć: TY ROZMAWIAJ! Basia przejęła całą inicjatywę, a że biegle potrafi mówić po angielsku, nie miała najmniejszego problemu z dogadaniem się. Ja siedziałam cicho, i starałam się zrozumieć o czym rozmawiają (i o dziwo udało mi się!) natomiast nic nie mówiłam- wolałam nie kompromitować siebie i mojej JAKŻE można określić beznadziejnej znajomości języka angielskiego (taaak, wiem dużo spędziłam czasu w Anglii i wiele się tam nauczyłam, ale niestety nie mówiąc na co dzień tym językiem, człowiek traci umiejętności posługiwania się nim). Ale chłopaki byli bardzo wyrozumiali, i woleli abym ja odpowiadała na ich pytania (powoli, i kalecząc) niż żeby Basia tłumaczyła wszystko. Panowie pochodzą z Hiszpanii i przyjechali na studia do Sopotu, bardzo im się tutaj podoba, a gdy ich zapytałam:- dlaczego Polska? Odpowiedzieli mi:- a dlaczego nie? Okazali się bardzo sympatyczni, i otwarci. Pół dnia spędziliśmy razem czas, a nawet uratowali mnie od najedzenia się stresu! No bo przecież Jula zawsze musi coś zrobić, i spaprać. To by było zbyt normalne gdybym gafy jakiejś nie sprawiła. Tak... zgubiłam kask... wyjeżdżając wyciągiem krzesełkowym chciałam wygodnie się usadowić, i łuuup! Spadł kask z samej góry na trasę. Pomyślałam sobie: żeby nikt go nie brał, żeby nikt go nie brał... Gdy wyjechaliśmy na szczyt, zaczełam krzyczeć do moich nowo poznanych kolegów: GO! GO! GO! I szybciochem pozapinali deski i zjechali w dół trasy w poszukiwaniu mojej zguby. Ja również, najszybciej jak to było możliwe podążyłam za Nimi, w samej kominiarce (niczym ninja). Gdy dojechałam i ujrzałam Andreasa z moim kaskiem pomyślałam: UFFFFF! I w taki sposób pokazałam moją pierwszą cechę osobowości- tak jestem rodzoną siostrą Ciamajdy :) Po tej małej niefortunnej przygodzie, zdecydowaliśmy się razem spędzić czas przy piwku w karczmie. Rozmawialiśmy o tym co w życiu robimy, jakie mamy plany- ogólnie bardzo luźna rozmowa. Do momentu aż, nagle chłopaki złapali się za głowę, i zaczęli między sobą rozmawiać po Hiszpańsku. Nie wiedziałyśmy o co chodzi... Wytłumaczyli Nam że odjechał ich ostatni autobus do Zakopanego (gdzie nocowali). Pomyślałam sobie: albo podpucha abyśmy ich zabrali autem, albo mówią prawdę :) Notabene zaczęłam szybko sprawdzać połączenie autobusów Nowy Targ- Zakopane, okazało się ze mają ostatni autobus za pół godzinki. Więc szybka decyzja, pozbieraliśmy się i biegiem do auta... i tutaj kolejny problem nastąpił. Basia ma malutkie zgrabne auto, i pomieszczenie się w 4 osoby plus sprzęt- to nie było opcji! No ale Jula raz dwa, tutaj poprzestawiała fotele, tutaj poskręcała deski, tam w szpary powsadzała buty iii FINITO! Wszyscy (w ścisku) pomieścili się :). Kierowca bombowca Basia prędko dowiozła Nas do Nowego Targu, wysadziliśmy chlopaków na przystanku, potłumaczyłyśmy o której i do jakiego autobusu mają wsiąść i się pożegnałyśmy. Nie odbyło się oczywiście od propozycji kolejnego spotkania, tym razem w Zakopanem - jakieś bajlando czy coś... Zobaczymy :)















Dzisiaj jest 14 luty jak wiadomo wszystkim - Walentynki. Ale dla mnie i mojej rodziny to jest szczególny czas, i nie dlatego że to jest dzień zakochanych. Św. Walenty to również patron chorych na epilepsję- czyli dotkniętych padaczką. Z tej okazji, chcę życzyć mojej siostrzenicy Asi jak najwięcej zdrówka, i aby wszystko potoczyło się ku dobremu. Ciocia Jula kocha Cię całym sercem, i nigdy nie przestanie Ci pomagać! Jesteś Naszą Waleczną Asią! 

PS. Jutro siostra z Asia i Haniutkiem przylatują na tydzień do mnie!


Nasza mała duża Asia!

Zapraszam Was do śledzenia fanpage poświęcony mojej Asi, tam wszystkiego się dowiecie :)
https://www.facebook.com/walecznaasia


11 komentarzy:

  1. Ty to masz świetne historie. :))

    OdpowiedzUsuń
  2. Jejku uwielbiam twojego bloga Julia ;* <3 ! Jest świetny :D

    OdpowiedzUsuń
  3. zazdroszcze jazdy na stoku!:) ps. wspomniałaś że napiszeszpost o Pucharze Świata, czekamy! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. oo jak fajnie! :)
    też bym chciała mieć w otoczeniu takie atrakcje ;D
    i śliczną masz kurtkę ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetne zdjęcia, Jula! + buziole dla Asi :)

    Ps: Kiedy rozwiązanie konkursu z rękawiczkami? :)
    Pozdrawiam, trzymaj się cieplutko!! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej hej, w poniedziałek/ wtorek powiadomię :)

      Usuń
  6. Julaa!!! Ja się zapisuję do Ciebie na naukę jazdy :)

    OdpowiedzUsuń